wtorek, 30 października 2007

SIEĆ: POZIOM DRUGI




Szczyt upajał
znikły chmury lasy dal
zanikł porwisty wiatr
Ja - Punkt
w czasie i przestrzeni
Czy Słońce wysyła promienie
pasma z moich rąk
serca i tego co tylko moje
splątane w SIEĆ
która ginie tam skąd przybyłem
gdzie tylko Ty jesteś moja
Połączeni tysiącem pocałunków
milionem pieszczot feerią nocy
zawsze rodziliśmy płomień
w bolesnej ekstazie
Dokąd odeszłaś dokąd mnie przywiało
ściągnąłem Ciebie nierozerwalną siecią
mojej miłości
zaplątani Ty i ja
zagubieni niezrozumiani
w swoim zatraceniu


sobota, 27 października 2007

ANATOMIA MIŁOŚCI: DŁONIE



Kiedy myśli biegną do niej -
obok twarzy widzę dłonie !
Gdy wyciąga ręce - kwiaty
tak się łączą nasze światy....
Żyją obie własnym życiem
i nie lubię, gdy okrycie
rękawice zapewniają !
Utrudniają ! Przeszkadzają !

... Wolę ująć je, wygrzewać
w swoich dłoniach i wyśpiewać
żar namiętny, żar oddechu,
by radośnie (pośród śmiechu)
nasze ręce, jej i moje -
- czworo dłoni i nas dwoje -
przysunęły nasze ciała...
By zniknęła przestrzeń cała,
co nas dzieli nazbyt często...

Gdy całuję je zbyt gęsto,
lewa boczy się na prawą !
Prawa wtedy pieści żwawo
i na lewą chytrze zerka...
Lewa jednak nie frajerka !
Choć wolniejsza - lepiej czuje,
co w miłości mi smakuje...



czwartek, 25 października 2007

STAN NIEWAŻKOŚCI



- Czyżbyśmy byli nareszcie sami ? -
szepnął w mikrofon, mrugając okiem.
- Czy mówisz "sami" z tymi gwiazdami ? -
- odpowiedziała. Płynęła bokiem
wzdłuż burty Stacji, co nad Alaską
swą trajektorię nad Ziemią miała...
- Skończyć rozmowy ! Panelę płaską... ! -
Tu też Centrala ucho posiała.

Hen, sto tysięcy mil nad miastami,
gdzie milion kamer naraz patrzyło.
A nawet tutaj nie będą sami !?
Jak mógł jej wyznać cicho swą miłość ?
Łącząc panele baterii Stacji,
zza szyby hełmu znów spojrzał skrycie...
Ach ! Była piękna i pełna gracji !
Skafander nie krył jej należycie !

- Dosyć na dzisiaj ! - (Punkt Dowodzenia,
głos Komandora) - Powrót do śluzy ! -
Kierunki lotu swą dyszą zmieniał,
patrząc na jej lot... Czas mu się dłużył !
Właz się uchylił, wpłynęła gładko,
wdzięcznie skręcając w locie swe ciało.
Śmignęła w śluzie wewnętrzną kładką,
nieledwie piersią o nią zahaczając !
Sam ledwo zdążył ! Zewnętrzna klapa
pchnęła stanowczo bezwładną siłą !
Rzuciła na nią - ciałem swym naparł,
przez chwilę w śluzie się zakłębiło...

Syk pomp już zamilkł ! Powietrze było !
Gdy zsunął hełm swój: - Wybacz ! Nie chciałem...! -
A lico jej się zaczerwieniło -
- Zbyt długo harce te powtarzałeś ! -
Parsknęła śmiechem, palcem wskazała
na wybrzuszenie między nogami.
Ciążenia siła tu była mała -
- tak więc płynęli - ze skafandrami !
Dotknął jej twarzy, gdy blisko była,
ściągnął do swojej, muskając włosy -
- Ja wszystko bym dał... Być z tobą, miła,
gdzieś na polanie...na trawie...bosy... -
Oplotła nagle go ramionami,
usta znalazły drogę do jego...
Błysnął zdziwiony czarnymi oczami
mocą słodyczy - rozum do tego
wstydliwie drzemkę zaczął udawać...
Oni tymczasem w miłosnym szale,
spleceni tym, co mogło napawać,
w takt nieważkości salto mortale
majestatycznie wykonywali...

I zapatrzyły się wielce zdziwione,
na to, co ludzie tu wyprawiali,
gwiazdy, mgławice (białe, czerwone)
przez iluminator, trochę zbyt mały.
A wręcz zdumienie je ogarnęło,
gdy te istoty z siebie zrzucały
powłoki wierzchnie ! I pofrunęło
wszystko, co mieli, w tan spowolniony,
plącząc im ręce, plącząc im nogi
i komplikując ten stan szalony !
Nieodwracalny - z obranej drogi...

Gdy ją uwolnił z kombinezonu,
piersi ożyły tu własnym życiem !
Pragnął rękoma dobyć z nich tonów...
lecz odpłynęły ! Przypuszczał skrycie,
że to fizyka kontrę mu stawia.
Siła ciężkości by się przydała.
- "Do przyciśnięcia" - Komandor mawiał...
lecz... ona znowu doń podpływała !
Objął, przytulił... Teraz nie puści !
Zmyślnie jej kibić zaplótł swą nogą...
- Choć w tych warunkach, w dobrym to guście
pieścić dziewczynę do dołu głową ? -

- Przestań mamrotać - sapnęła szybko
i wpiła usta aby mu przerwać.
Czas się rozciągnął wąziutką nitką
a potem... To była dopiero werwa !
Spleceni dłońmi, które szukały,
nie wiedzieć czego, z tyłu partnera.
Ciała bezwiednie się ocierały...
Obserwowała to cicho Terra,
znów patrząc tęsknie w Księżyca stronę,
który był przecież taki milutki...
Wciąż zagniewana na kosmogonię -
- zrobiła jego takim malutkim !

A tu ? W kapsule do wyjścia w Przestrzeń,
wciąż zawieszeni, w wolnej rotacji,
w zapamiętaniu ważący lekce
co zakazane w Kosmicznej Stacji.
Tu coraz głębiej rozpoznawali,
co było znane już od Big Band-u !
Najmłodszy pyłek na świata skali,
będący teraz bliski obłędu,
gdzie sens już wniknął w czeluść Tartaru,
gdzie pot tęczowym owinął szalem...
gdzie czar przekroczył barierę czaru !...
i... czas opuścił kosmiczną parę...




SMYROTERAPIA



Smyraj mnie, smyraj
trawką i kwiatkiem !
Rozkoszne bywa
smyranie w kratkę -
- raz pod wąsami
a raz po brzuszku.
Miejsca te znamy,
bo są w łańcuszku.
Ja reaguję
na twe smyranie !
Och ! Jeszcze troszkę !
I zaraz (...) !



środa, 24 października 2007

MIŁOŚĆ  GENIUSZA

Tak w nanosekundach me myśli ku tobie -
- w mrokach Wszechświata, Supernowych błyskach -
- pędzą, ku tej jednej, jedynej osobie
jak nieskończona asymptota bystra.

Praukład miliardów - jednak zwarcia nie ma !
Gdyby scałkować - też miliony stałe.
Czy jest sprzężenie zwrotne - czy też mam mniemać -
- centrum pochłonęło twe extremum całe ?

Me serce rozbiłbym na kwarki nieśmiałe,
by w sieć bioprądów twych wniknąć głębinę...
Lecz waham się nieco - by to, co zostanie
w Styksie nie stopiło mnie... i moją winę.

Ach, przekaż część grupy obrotów, kochanie !
Wektorem układów resztę przeniknę...
Czekam, bo wiem ! To co tu dotrze - zostanie.
Spotęguję ! Teraz na mikron chwil - milknę.



poniedziałek, 22 października 2007

SPEŁNIENIE



Kiedy pocałunkiem mnie upajasz,
przyciągając w wir rąk roztańczonych,
Gdy pragnę ustami cię poznawać
wiecznym pasmem czasów nieskończonych.

Raz kolejny poznaję twe oczy
i raz kolejny burzę twych włosów...
Wiem, że ma ręka ze szlaku zboczy.
A jaki inny chcesz dać mi sposób ?

Znów pragnę ! Pragnę ciebie poznawać.
Z włosów przesunąć na twoją szyję.
Pragnę odebrać i pragnę dawać,
więc całą słodycz z ciebie spiję.

A teraz zsunę ręce z twych pleców,
by biodra nasze znów się spotkały.
Więc przysuń resztą się do mnie nieco -
- On jest już większy ! - Był taki mały.

Otworzę zamki, rozsunę strony,
by parawany dzielące zrzucić.
Boże ! Ja kocham ! Oddech szalony
już nie pozwoli z drogi zawrócić.

Na moich twoje piersi gorące,
spragnione dłoni - chętnie schowane...
Łagodnym ruchem wzgórki rosnące...
I wnętrza ud twą ręką głaskane.

Zostawię ręce, lecz przejdą usta,
pieszcząc bez końca, na drugą stronę.
Na twoje krocze - już przestrzeń pusta -
od tyłu złożę życie czerwone.

Ręka twa pieści korzeniem centrum,
które rozkoszą zalewa ciało.
Och, ręko wędruj, błagam cię, wędruj !
I jęcz bez końca - mnie też jest mało !

ONA, ON I KSIĘŻYC


    
Nad wodą, gdzie fale pląsały uparcie,
pod pledem nieba usłanym gwiazdami...
On - Ona i Księżyc ( stojący na warcie ).
Złączeni... A czym ? Nie tylko ciałami ...

Splątane ich dłonie, splątane ich usta
i myśli splątane węzłem gordyjskim.
Czas stanął... Czy istniał ? A ulica pusta,
choć czar taki sam - jak bulwar paryski.

Już nie pamiętają wydarzeń od wczoraj
a przyszłość nie kusi, by plany swe snuć.
By kochać - to przecież jest najlepsza pora...
Gdy minie, to szepną do chwili tej: - " Wróć ! " -

Ekstaza bez słowa, lecz w każdym oddechu.
Choć oczy zamknięte, lecz obraz ten trwa.
Wyryty w tym wierszu, wyryty w tym echu
i w śpiewie słowika, gdzie tło miłość ma.



sobota, 20 października 2007

UWOLNIENIE


Kiedy czuję Cię, kochana, blisko -
- Twoje ramię, co muska niechcący -
wtedy Księżyc podgląda nas nisko,
świat wydaje się stawać gorący.

Prąd przenika mnie do szpiku kości,
dłoń bezwiednie poszuka Twej dłoni
i millenium wspólnego nie dość ci
a galopu serca nie dogonisz.

Tak pokłonią się nam smukłe drzewa
swoje głosy ściszą nocne ptaki,
bo miłości pieśń w duszy zaśpiewam,
kładąc lekko Cię tam, gdzie są maki.

Podmuch wiatru Twe usta rozchyli,
rzęsy skryją policzki płonące.
Dotknę włosów jak skrzydeł motyli.
Potem - reszty - ochotą dyszące.

Kiedy musnę Twą szyję ustami,
gdy westchnienie usłyszę a ręce
Twe oplotą me ciało sieciami,
wtedy bogów wysławię w podzięce.

I zachłannie uwolnię Cię całą.
Także siebie - z wszystkiego co mamy.
A i wtedy wciąż będzie za mało,
bo czas wcale nie jest dokonany.

Tak wyryjesz swój obraz w pamięci,
bym pamiętał na całe stulecie.
Lecz cóż zrobię, gdy wspomnienie znęci ?
Bo też będzie najpiękniejsze w świecie.